poniedziałek, 8 lipca 2013

Dziki Kot, rozdział 1 [TigaLioness]

Dziki Kot, rozdział 1.
[autor: TigaLioness]

Błyskawica przeszyła powietrze i rozległ się potworny huk. Wszyscy obecni w klasie wpadli w popłoch - zgasło światło.

Tak, to I klasa liceum - zwana "Championami" od litery "c". Najbardziej zgrana i najsilniejsza klasa w szkole.

Adrian spojrzał w okno. Kolejna błyskawica. Nauczycielka postanowiła jakoś uspokoić zebranych, więc powiedziała spokojnie, acz głośno, by przekrzyczeć huk kropel deszczu uderzających w blaszane parapety:
- Słuchajcie, dosyć angielskiego na dzisiaj. - powiedziała żartobliwie. - Może chcecie zapytać o coś? Coś związanego ze szkołą, nauczycielami, albo zwyczajnie chcecie pogadać?
Pani Jefferson była najlepszą, zdaniem Adriana i jego kumpli, nauczycielką w szkole. Była ich nauczycielką angielskiego i wychowawczynią - mieli farta. Tak uważali. Była bardzo wymagająca, jednak gdy nikt jej nie podpadał, potrafiła być wyrozumiała i miła jak własna matka.
- Proszę pani, znowu Kitty wydawało się, że widzi ducha tej uczennicy. - drwiąco rzucił Jeffrey, po czym pół klasy wybuchło śmiechem. Kitty usiłowała się bronić, ale było widać, że nie jest w stanie, bo wierzy w to święcie. Wierzy święcie w to, co widziała.
- Słuchajcie... ta dziewczyna na pewno nie jest duchem. - powiedziała tajemniczo.
Spojrzenia obecnych zdawały się pytać "Jaka dziewczyna?" "Kto?" "Skąd pani wie?". Po chwili nauczycielka kontynuowała.
- W okolicy jest dziewczyna, której nikt nie zna. Powinna chodzić do szkoły - na oko jest w waszym wieku. Nikt nie zna jej przeszłości, rodziców. Ktoś z nauczycieli próbował ją kiedyś śledzić, ale mu się to nie udało. Zgubiła go. Mówi się, że mieszka w ruinach starej fabryki.
- Ona wygląda na nawiedzoną. - rzucił znów Jeffrey. Tym razem jednak panowała cisza. Wszyscy słuchali z potwornym zdziwieniem swej wychowawczyni. Prąd nadal się nie pojawiał, a burza stawała się coraz bardziej gwałtowna.
- Jakie szczęście, że już piątek... - powiedział cicho Adrian siadając na parapecie.
- Jeśli chodzi o tą dziewczynę - nie próbujcie jej szukać, dociekać. - powiedziała niezwykle zimnym i stanowczym tonem pani Jefferson. - Ona może mieć jakieś powiązania z bandytami. Lepiej stronić od takich ludzi.
Wszyscy siedzieli cicho, lecz wymieniając między sobą spojrzenia jakby przytakiwali jej. Nikt nie chciał się odezwać. Bali się. Z jednej strony - co zakazane, to kusi, ale nikt nie chciał skończyć tak jak dawniej ta uczennica, której "ducha" widziała Kitty. Owa zmarła dziewczyna wetknęła nos w nie swoje sprawy. Jednak oprawcy okazali się bardziej bezwzględni, niż nawet ci na filmach. Dlatego w tej szkole panował raczej zwyczaj ostrożności.
  Adriana przeszedł dreszcz. Słowa "lepiej stronić od takich ludzi" pulsowały w jego głowie. Był dość wrażliwym chłopcem, za co z resztą nie był lubiany w poprzedniej szkole. Dlatego wolał nie okazywać swojego prawdziwego ja przed klasą i szkołą. Udawał twardziela i zadawał się z klasową łobuzerią, jednak robił to tylko po to, by ukryć słabość. Poza tym - łobuzeria w tej szkole była namiastką jednego łobuza w każdej innej szkole. To była dość spokojna placówka, podopieczni również.
 W tym momencie zdawało mu się, że w jego oczach błysnęły oczy dzikiego jaguara. Szkoła zatrzęsła się w posadach. Piorun uderzył w ulicę przed gmachem. Przyrodnia siostra Adriana - Kathy - rzuciła się do okna i odciągnęła go od parapetu. Chłopak był oszołomiony gromem, który przed chwilą uderzył tuż przed jego nosem. Po chwili rozległ się tupot, dyrektor osobiście przybiegł, by kazać klasie zejść do piwnic, gdzie mieściły się szatnie.
- Od razu po tym, jak burza przejdzie, idźcie do domów! Cała szkoła jest zwolniona! - krzyczał już biegnąc w stronę następnych sal.
 Kathy mówiła coś do Adriana, ale on nic nie rozumiał. Nie miał kontaktu z rzeczywistością. Dopiero po chwili słowa zaczęły, choć przytłumione, docierać do jego uszu.
- Kathy nie krzycz... - powiedział cicho.
Wszyscy drżeli o to, co mu się stało. Był dość lubiany w szkole. Choć wychowawczyni już była na schodach na dół, oni w większości siedzieli nadal przy nim na podłodze i pytali, czy wszystko jest ok. Nie było. Po chwili koledzy wzięli go za ramiona i zeszli z nim do szatni.
  W piwnicach Adrian już wszystko rozumiał i słyszał. Co chwile padały ze stron kilku dziewczyn (nota bene cicho podkochujących się w nim) słowa "Ejdżi, jak dobrze, że nic ci nie jest" "Ejdż, szczęście miałeś".
Jego ksywa - angielskie "H" czyli ejdż - została wymyślona przez jego siostrę, Martę. Jego kochaną, starszą siostrę. Kathy była córką jego ojca z poprzedniego małżeństwa. Jej matka zginęła w wypadku samochodowym. Matka Adriana zaś rozwiodła się z ojcem Adriana i Marty. Był zwykłym oszustem i krętaczem. Nie było minuty, żeby kogoś nie oszukał. W jaki sposób by tego nie zrobił. Marta dobrze znała i pamiętała swego ojca - kiedy rodzice się rozstali, miała 6 lat, zaś Adrian dopiero 2. Dziewczyna, razem ze swą matką, zawsze uczyła młodszego brata uczciwości. "Każda prawda jest lepsza od kłamstwa".
  Wszystkie wspomnienia przepływały z szumem deszczu przez jego głowę. Burza ustawała, jednak woda dalej lała się z nieba litrami. W końcu Kathy zadecydowała, że pójdą do domu - "przecież nie są z cukru, nie rozpuszczą się". Tak więc chłopak ruszył szybko w strumień deszczu. Obejmował swoją siostrę starając się zasłonić ją choć trochę przed deszczem. Jego czarna, skórzana kurtka dziko się błyszczała przez spływające po niej strugi wody. Jego piękne, zapuszczone za ramiona blond włosy były do cna zamoczone. Nie dbał o to. Chciał tylko dotrzeć do domu, paść na łóżko i przestać myśleć. Męczył go ten piorun, te kocie oczy, które w momencie jego uderzenia zobaczył. Jego niebieskie, duże oczy przygasły, co nie umknęło uwadze Kathy. Nie chciała jednak dopytywać. Wolała poczekać do następnego dnia.
  Obydwoje przeszli prędko przez furtkę i podbiegli do drzwi domu, w których stała już ich matka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz